Skarb Narodu
Zawsze chciałem zwiedzić warszawską FSO. Choćby zrobić sobie zdjęcie przed bramą, zobaczyć to wielkie logo i datę 6 XI 1951.
A gdy dowiedział się o tym że do fabryki powróciły samochody to już wiedziałem że tam trzeba pojechać. No i się udało.
Na wstępie kilka słów dla tych co jeszcze nie byli. Biletów nie można kupić na miejscu. Tylko internetowo. Cena to 30zł za jedną osobę, nie ma żadnych ulg. Muzeum jest dostępne dla dzieci które skończyły cztery lata. Wchodzimy w obuwiu na płaskiej podeszwie i niczego nie dotykamy. Tuż przed wejściem na wystawę organizatorzy zachęcają do skorzystania z toalety, potem nie będzie.
Radzę po prostu przeczytać cały regulamin.
Niezły rygor... Ale uzasadniony.
Prawda jest taka że zwiedzanie z przewodnikiem trwa półtorej godziny... Nam zeszło się prawie dwie godziny. I jak by nie patrzeć chodzimy po labiryncie dawnej lakierni, po fabryce. Tu nie chodzi o to że pani w szpilkach porysuje podłogę. W wielu miejscach chodzi się po schodach i rampach z kratki i tam ten obcas może ugrzęznąć. Co do dzieci. Z wózkiem niema się co pchać. Ja zabrałem czteroletniego syna i jestem z niego dumny. Rozpoznał każdy produkt FSO ale pod koniec po prostu był już zmęczony i zasnął jak tylko go wrzuciliśmy do auta. Co do ceny biletu (zwłaszcza dla dzieci) miałem mieszane uczucia. Jednak po wyjściu nie żałowałem żadnej wydanej złotówki.
Dla mnie zwiedzanie zaczęło się zanim weszliśmy do lakierni, zdjęcia wspomnianego logo FSO i pełnej nazwy fabryki nad bramą to już było coś! Potem skanowanie biletów, opaski, kilka souvenirów i pogadanka organizatora. Następnie przemiła Pani prowadzi grupę około 15 -17 osób do lakierni. Po drodze smutne hale z topornymi bramami spawanymi z kątowników i blachy. Jest klimat. Tuż przed wejściem na wystawę mała ekspozycja pamiątek po latach świetności FSO, gazetka na pamiątkę z plakatem Warszawy i oczywiście toaleta.
Poznajemy naszego przewodnika i ruszamy.
Na początku witają nas dwie garbuski. Jedna bordowa - wizytówka muzeum i druga która jest kopią samochodu Karola Wojtyły.
Nie będę omawiał każdego z aut. Jest ich tam około 150. Na tą chwilę.
Oglądamy kolejno Warszawy, Syreny, Żuki, kilka motocykli, małe i duże Fiaty. Jest Fiat 500 oraz włoski Fiat 125. Następnie kilka modeli rajdowych i Polonezy. Auta z demoludów, a wśród nich cudnej urody Wartburg. Dalej Nysy, Tarpany i auta zachodnie. Nie mogło zabraknąć taksówki z numerem bocznym 1313. Poza "Zmiennikami" można było też poczuć klimat "Harrego Pottera" i "Powrotu do przyszłości". Na koniec samochody przedwojenne, między innymi Ford Model T z 1917 roku. Wracamy pod bramę fabryki. Żegnamy się z innymi zwiedzającymi. Tu nie było ludzi z łapanki, sami pasjonaci. Jedni tylko patrzyli i słuchali inni dorzucali kilka słów do opowieści przewodnika, wspominali. Ja przyjąłem strategie "trochę z przodu, trochę z tyłu" aby zrobić dobre zdjęcia aut, a nie zwiedzających. Oczywiście w granicach rozsądku i czujnego oka Pana który zamykał peleton i pilnował aby nikt nie zostawi linii papilarnych na wypolerowanym lakierze.
Wystawa zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Fotorelacja na YouTube:
https://www.youtube.com/watch?v=pPcZQU1NB8M
Czego zabrakło? Jak dla mnie jeśli mowa o samochodach to Syreny Bosto i Żuka "naiwniaka". Niema też typowego sklepiku z pamiątkami. Tak, lubię souveniry. Chętnie bym coś kupił. Choćby magnes na lodówkę.
Na koniec dość smutna informacja. Teren FSO może niedługo wpaść w ręce deweloperów. Skarb Narodu może stracić dach nad głową. I to nie byle jaki dach. Muzeum jest czynne tylko w soboty i niedziele gdyż jego twórcy w tygodniu pracują na etatach. Czasem jest tak że mimo sprzedaży biletów muszą dopłacić do "interesu".
Oby nie spotkał ich los FSO.
Komentarze
Prześlij komentarz